środa, 28 kwietnia 2010

Hiszpania

Por ti sere, por ti sere! ;)
Mimo wulkanicznych komplikacji tydzień wcześniej, mimo kilkakrotnego przekładania godziny lotu już w drugim terminie (kwitnięcie 7 godzin na terminalu w Pyrzowicach), udało się polecieć do Hiszpanii!
Nie była to moja pierwsza wizyta na Zachodzie, ale różnica między naszym krajem a nimi jest zawsze tak samo uderzająca. Ich standard życia, organizacja i porządek przypominał mi trochę świat The Sims...
No i ludzie bardziej uśmiechnięci niż w Polsce! (Jakbym w kwietniu miała lato też bym chodziła uradowana).
Tarragona, w której byliśmy, leży nad Morzem Śródziemnym, niedaleko Barcelony. Miasto jest duże i ma swój charakter ;) Ma rzymski amfiteatr, średniowieczną katedrę i ogromny nowoczesny port, także cała historia w pigułce.
Udało nam się też wyrwać z miejskich plaż w bardziej dzikie zakątki:

Największe zaskoczenie w Hiszpanii? idąc po skałach brzegiem morza łatwo przypadkiem wejść na plażę nudystów ;>

niedziela, 18 kwietnia 2010

A może... Spływ!?

Rzeka, rzeka, woła nas z daleka!



16 kwietnia miałam wylatywać do Hiszpanii na dawno zaplanowany wyjazd. Jednak dzięki wspaniałemu wulkanowi, którego nazwy nikt nie umie wymówić, Hiszpania musiała jeszcze na mnie poczekać. Wszystkie loty odwołane... kapa. Byłam już w domu, kiedy Tomek zadzwonił, że skoro nie lecimy to może byśmy tak wybrali się dzisiaj na spływ Pszczynką? Po paru sekundach namysłu odpowiedziałam: to jedziemy xD

Zamiast do Airbusa - wsiedliśmy do kanadyjki.

Pszczynka to mała, niepozorna rzeczka, która przepływa przez prześliczny park w Pszczynie po czym wpada do Wisły. My zaczęliśmy spływ od zbiornika Łąka, płynęliśmy z grupą harcerzy, którzy zaadoptowali nas na dwa dni ^^
Spaliśmy pod namiotami i pierwszy raz miałam okazję przeżyć poranną pobudkę i musztrę :P Były ogniska, śpiewy i nawet warta w nocy... co było torturą, której jednak postanowiłam się poddać, właściwie to przy ognisku zawsze cieplej niż w namiocie w kwietniową noc ;]
Nasza kanadyjka nazywała się Murukutu. Czułam się w niej jak Pocahontas :P:P
Ciekawe, że nawet wiosła mają w niej swoją nazwę -> pagaje. Także nie wiosłowaliśmy tylko pagajowaliśmy. Nie było to wcale takie łatwe... Ale nie zaliczyliśmy ani jednej wywrotki, chociaż płynęliśmy taką łódką pierwszy raz, ha! ;)

Malowniczo i trochę mokro. A harcerstwo to świetna sprawa!

wtorek, 13 kwietnia 2010

Tatry (Jestřábí věž)



Na zdjęciu: Jastrzębia Wieża (2137 m)
zdjęcie pochodzi z tej strony

Jestrzębia wieża była po długi okres uważana za niedostępną, aż wyjście w roku 1880 udowodniło, że to jest możliwe. Wieża jest znana przede wszystkim dzięki licznym legendom i baśniom, które są z nią związane. Znajdziemy ją na końcu Karbunkulovego wschodniego grzbietu, który wychodzi z Belase wieże. Legendy mówią o cennym karubunkulu, który zdobił szczyt Jastrzębiej wieży. Dzięki tej legendzie, mnóstwo ludzi już zginęło tu podczas szukania tego drogiego kamienia.

(cytat stąd)

Tak więc wybrałam się na szkolenie alpinistyczne. 4 dni w słowackiej części Tatr i grupa niesamowitych osób :) Robiłam więcej wspaniałych rzeczy niż przez ostatnie pół roku razem wzięte! Wspinaczka w lodzie szczególnie mi się spodobała... może dlatego, że lód ma taki niezwykły, jakby hipnotyzujący kolor.
Przygoda, przygoda... mój pierwszy sukces w Tatrach: zdobycie Jastrzębiej Wieży, wszystko oczywiście dzięki genialnym prowadzącym, którzy naprawdę potrafią zarazić swoim niezwykłym zapałem, oddaniem całemu zespołowi i miłością do Gór.
Każdy taki wyjazd działa bardzo oczyszczająco na mój umysł, to znaczy pozbywam się wszystkich zbędnych emocji, jest tylko tu i teraz.

Straty ? Jako wybitnie utalentowana alpinistka zgubiłam telefon turlając się w śniegu :P