niedziela, 18 kwietnia 2010

A może... Spływ!?

Rzeka, rzeka, woła nas z daleka!



16 kwietnia miałam wylatywać do Hiszpanii na dawno zaplanowany wyjazd. Jednak dzięki wspaniałemu wulkanowi, którego nazwy nikt nie umie wymówić, Hiszpania musiała jeszcze na mnie poczekać. Wszystkie loty odwołane... kapa. Byłam już w domu, kiedy Tomek zadzwonił, że skoro nie lecimy to może byśmy tak wybrali się dzisiaj na spływ Pszczynką? Po paru sekundach namysłu odpowiedziałam: to jedziemy xD

Zamiast do Airbusa - wsiedliśmy do kanadyjki.

Pszczynka to mała, niepozorna rzeczka, która przepływa przez prześliczny park w Pszczynie po czym wpada do Wisły. My zaczęliśmy spływ od zbiornika Łąka, płynęliśmy z grupą harcerzy, którzy zaadoptowali nas na dwa dni ^^
Spaliśmy pod namiotami i pierwszy raz miałam okazję przeżyć poranną pobudkę i musztrę :P Były ogniska, śpiewy i nawet warta w nocy... co było torturą, której jednak postanowiłam się poddać, właściwie to przy ognisku zawsze cieplej niż w namiocie w kwietniową noc ;]
Nasza kanadyjka nazywała się Murukutu. Czułam się w niej jak Pocahontas :P:P
Ciekawe, że nawet wiosła mają w niej swoją nazwę -> pagaje. Także nie wiosłowaliśmy tylko pagajowaliśmy. Nie było to wcale takie łatwe... Ale nie zaliczyliśmy ani jednej wywrotki, chociaż płynęliśmy taką łódką pierwszy raz, ha! ;)

Malowniczo i trochę mokro. A harcerstwo to świetna sprawa!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz